Człowiek, jak jest matką córki nastoletniej, to czasu nie ma na nudę, daję słowo.
Nastoletnia córka to skarb w domu i zagrodzie.
Służy pomocą (w wymyślaniu czego potrzebuje), radą też czasem służy, całkiem trafioną.
W ogóle matką nastolatki to fajnie być, mówię Wam.
Pomijam kwestie:
- Nie widziałeś mojej apaszki?
- Ja nie, ale Natalka chyba poszła do szkoły w podobnej.
Albo:
- Ludzie, co tu tak moje perfumy czuję?
- To nie jaaa!
Inną zupełnie kwestią jest skarbnica pomysłów wszelkich na rzeczy różne, niezbędne nastoletniej duszyczce.
Ostatnio, niezbędną okazała się torebka z motywem sowy (najmodniejsza w tym sezonie). A niech tam. Mam w pamięci moje nastoletnie zachciewajki, szczególnie po przeglądnięciu magazynów Queelle przywożonych przez znajomą mamy w tajemnicy z zachodu.
To dopiero było - chciałam mieć wszystko. Szczególną wagę przywiązywałam do cudnej bielizny widzianej tamże, a zupełnie niedostępnej dla nastolatki żyjącej w Polsce lat 80-tych.
Co tam, dosyć wspomnień durnych. Do rzeczy, nastoletnia dusza zapragnęła torebki - sowy. Widziana w galerii okolicznej, kosztowała stówę (słownie - sto złotych polskich).
No nie, bez przesady, żeby filcowa sowa za stówę? Jarek zapytał, czy może złotą nicią szyta? Nie wiem jaką nicią była szyta tamta. Moja sowa szyta własnoręcznie, tymi ręcami, nicią bawełnianą prezentuje się tak:
Dziecię nastoletnie szczęśliwe, wzruszone - nikt takiej mamy nie ma, oznajmiło.
Miło być mamą kobitki, mówię Wam...
Niebawem minie mi 13 rok piastowania tej funkcji. Chyba się wzruszyłam...
Miłego weekendu wszystkim, serdeczności:)