24 lut 2013

Mam kolor...

Mam kolor i nie zawaham się go użyć!
Tak, a co? Wkoło szaro i buro. 
Człowiek czuje się jakoś tak przednówkowo, blady, słabowity, bez energii. 
Do wiosennego ciepła jeszcze nam troszkę czasu zostało. I właśnie ten czas mam zamiar sobie pokolorować, tak żeby było ładnie energetycznie i optymistycznie i żeby mi się chciało. 
Ostatnio chciało mi się zostać w domu cieplutkim, podczas gdy moja rodzina wyruszyła na sobotnią jazdę na nartach. 
Zostałam i zrobiłam broszki kwiaty
Oni jeździli wśród zamieci i śnieżycy, a ja siedziałam i tworzyłam. 
Moje przedwiośnie będzie pełne kolorów i kwiatów. 
Nie złapię żadnego spadku nastroju ani stanu depresyjnego, bo niby jak, z taką biżuterią to niemożliwe. 
Te broszki są skuteczną ochroną przed przednówkową chandrą, zapowiadają piękną wiosnę tego roku.







17 lut 2013

Anioł dyskretny

Jakoś tak monotematycznie się robi, ciągle lale i lale. 
Nic na to nie poradzę, rozpanoszyły się w pracowni na dobre. Stroją się, czeszą, stroszą skrzydełka, kiecki przymierzają godzinami, można stracić cierpliwość :)
W takich warunkach nie da się nic innego zrobić. 
Dziś anioł kwiatuszkowy, przyjacielski bardzo lecz z charakterkiem. 
W kaszę nie da sobie pluć, temperament ma słuszny, ale serce dobre i poczciwe. Cierpliwie słucha, milczy kiedy trzeba. Można mu zaufać i sekrety największe powierzyć.





I chyba taki już wiosenny powiew przynosi. 
Słońca chcę :)






15 lut 2013

Losowanie

Przy okazji losowania Osoby, która zostanie posiadaczką Klary zastanowiłam się...
Co to jest szczęśliwy los, mieć szczęście, farta, być w czepku urodzonym? 
Czy można powiedzieć "Ta to zawsze ma szczęście"? 
Czy uważacie, że mamy los pisany gdzieś tam i wszystko jest zaplanowane? 
Hm...
Zaplanowane gdzieś, nie wiadomo gdzie? 
Oj chyba mam wątpliwości, muszę nad tym pomyśleć :)
Na razie jednak losowałam własnoręcznie, na straży szczęśliwego losu stał mój pies, niezwykle uczciwy i do granic możliwości dobry Meki. 
Sierotką byłam ja - we własnej osobie. Swoją drogą dlaczego sierotką? Ciekawe...






Tak więc podsumowując, zabawę wygrała Pati ze smakołyków alergika - Pati gratulacje!!!
Pozostałym, przemiłym Współzabawowiczkom bardzo gorąco dziękuję za zabawę. 
Z Wami, to naprawdę  miła przygoda.
Ciepło pozdrawiam wszystkich i żałuję, że Klara jest tylko jedna, chętnie wysłałabym ją do każdej z Was.


11 lut 2013

Anioł z sercem

Uszyłam aniołka z sercem. 
Przyda się tam, dokąd trafił. 
Pofrunął do ludzi pełnych pasji i miłości
Do takich, co to serce na dłoni mają i pełno energii pozytywnej. 
Czasem im ciężko, a czasem normalnie. 
Śmieją się, marzą, planują i rozdają uśmiechy, a czasem smutno patrzą w dal. 
Żyją na skraju nieba, w zieleni czystej lub bieli - zależnie od pory roku. 
Ludzie lgną do nich i zwierzęta - i ja się wcale nie dziwię. 




Każdy ich może spotkać, jeśli będzie miał szczęście jak my...

6 lut 2013

Pewność...

Tak, wróciliśmy z naszego wyczekanego i upragnionego urlopu. 
Dziś dopiero mogłam napisać tego posta, dziś dopiero mogłam wstać z łóżka i swobodnie zjeść lekkostrawny posiłek w formie płatków ryżowych na mleku, nie narażając się na torsje.

Miałam przeświadczenie graniczące z pewnością, że będzie świetnie i wszystko się fantastycznie uda.

Hm, jak by to napisać, żeby nie narzekać, jak wszyscy Polacy:), a jednak ująć sedno naszego wyjazdu???

Powiem tak: 
byliśmy w pięknym miejscu,
pogoda dopisała, trasy były świetnie przygotowane (naprawdę, to nie żart), wieczorem pierwszego dnia odbyliśmy mroźny, cudny spacer po okolicy, byliśmy razem, czytaliśmy, rozmawialiśmy i śmialiśmy się i o to nam chodziło. 
A poza tym ...

To, że Natala została pierwsze dwa dni w pokoju z powodu gorączki i ogólnego rozbicia dało taki skutek, że rozwinęła się literacko - przeczytała wszystkie książki jakie przywiozła. Mogła pobyć sama z sobą, porozmyślać i poleżeć w ciepełku zamiast szusować z nami po stoku.
Szusowaliśmy pierwszego dnia z Jarkiem i było świetnie do momentu, kiedy mój mąż upadł niefortunnie i wylądował na  pobliskim drzewie. Wszystko ma swój głęboki i czasem bardzo ukryty sens :) 

Gdyby nie ten jego upadek, nie pojechalibyśmy nazajutrz do pobliskiego, pięknego miasteczka, gdzie spotkaliśmy uroczych ludzi i zjedliśmy pączki, o których marzę nawet mając nudności. Mimo, że głównym powodem naszego wyjazdu do wspomnianego miasteczka była konieczność prześwietlenia pleców małża mojego, do owego prześwietlenia nie doszło z powodu zlikwidowania szpitala w tym jakże ślicznym miasteczku. Skoro szpital zlikwidowano, znakiem tego małżu nie było pisane zdjęcie rtg, daliśmy spokój i zrobiliśmy parę fotek. 

Mieliśmy jednak możliwość (wszystko dzięki upadkowi) napicia się wody ze zdroju o jakże swojskiej nazwie "Zdzisław". Woda leczącą była, toteż mąż od razu poczuł się lepiej i młodziej jakby nieco :) Można zaryzykować stwierdzenie niczym "nowo narodzony" człowiek.

Dnia następnego rano przyszła odwilż, cały piękny puch zniknął, ale za to na stokach było biało i bardzo twardo (jak pisałam wcześniej stoki utrzymane były świetnie). Wciągu całego dnia, sześć osób zostało zwiezionych toboganem z powodu urazów, a jeden farciarz - narciarz to nawet przeleciał się helikopterem, to się nazywa mieć szczęście! W świetle tego upadek mojego małża przybladł jakoś dziwnie i stracił na sile.

Tak to sobie spędzaliśmy nasz urlop wymarzony i już nam się troszkę nudnawo robiło, jazda, jedzonko, spanie i tak w kółeczko, aż tu nagle i niespodziewanie do pokoju sąsiedniego wprowadziło się trzech panów. Bardzo ciekawi to byli panowie, nadziwić się nie mogliśmy, na śniadanie "trzy pyfka proszszsz..." a na kolację to pojęcia nie mam co jedli, ale efektem, miast spania, było wydawanie okrzyków "ARKA GDYNIA" do trzeciej nad ranem. Panowie byli mili nawet, no gdzie byśmy takich drugich spotkali, no ja się pytam gdzie?  
Szybko jednak nasi przemili sąsiedzi wyprowadzili się, jakaś policja przyjechała czy cóś, nie wiem zupełnie po co...

I tak upłynął nam nasz urlop sympatyczny, wróciliśmy do domu i jakimś cudem złapałam wiruska niemiłego, czego efektem było leżenie w łóżeczku dni cztery (słownie). Doceniłam smak potraw ryżowych, nie wiedziałam że tak lubię ryż, naprawdę! 
A głównym plusem posiadania wiruska jest spadek wagi o kilo trzy i to jest coś, nieprawdaż? No każdy by tak chciał, więc proszę bez zazdrości tutaj żadnej oglądnąć fotografie poczynione własnoręcznie przez autorkę.











Czy jest ktoś, kto zgadł jak nazywa się cudne, troszkę uśpione miasteczko, w którym jedliśmy pączki, odwiedziliśmy aptekę i gdzie zlikwidowano szpital?

Możliwa jest nagroda, 
zapraszam do 
mini konkursu 
i przypominam o candy.
Dla ułatwienia dodam, że nazwa owego miasteczka składa się z dwóch wyrazów :)